UPADKI I WZLOTY 2017
Powiedz: też Ci tak szybko to zleciało? Gdy jeszcze odliczałam do 18stki czy tam pierwszej solidnej wypłaty, czas prujący do przodu był mile widziany. Teraz oczy wychodzą mi z orbit, kiedy Fejs podrzuca niby-świeże wspomnienie z dopiskiem “5 lat temu”….What?! Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że czasy pt. “jak ty młodo wyglądasz” też już odeszły i gdy kupuję wino nikt mnie nawet nie spyta (choćby z ludzkiej uprzejmości!) o dowód. I pamięć już pewnie też nie ta, więc skoro od trzech lat z nieznanych mi powodów ujawniam część swojego życia w sieci, uwiecznię i to.
2017. Dla babci Natalii, na za te x lat, które miną szybko jak trening w dobrym towarzystwie.
BUM. UPADKI.
Ta część to prościzna. O tym, co mi się nie udaje mogłabym prowadzić osobnego bloga (domena NatLoser.com wciąż wolna!), a w tym roku było “na bogato” do tego stopnia, że w sierpniu wystukałam do Was: “zamykam to miejsce” i serio tak myślałam.
1. ZGUBIŁAM SIĘ
Jak szczerze, to szczerze. Zakładam się, że część z Was to zna i się szamocze (jak ja), część głęboko zakopała. A Wam, pozostali szczęściarze, pozostaje mi tylko zazdrościć!
Odkąd przyszła na świat mała zaczęłam krytyczniej patrzeć na to, co robię i, cenzurując, wniosek był prosty: “co tu się dzieje?!?!”. Marnowałam czas. Szłam nie w tym kierunku, co chciałam. Nie szanowałam tego, co LUBIĘ robić i wybierałam to, co POWINNAM – podglądając otoczenie. Żeby było bezpiecznie.
Gdy zaczęłam to porządkować, rozmawiać z inspirującymi ludźmi, czytać otwierające oczy książki – oniemiałam. Wyglądało na to, że przystawiłam przysłowiową drabinę nie do tej ściany, na którą chciałam wleźć. Tylko, że….jak zmienić wszystko mając 30 lat i odpowiedzialność, która wiąże się z dzieckiem? Na to pytanie dalej nie znam odpowiedzi i szukam jej teraz w Colorado 🙂
2. ZANIEDBAŁAM ZDROWIE
Myśl z punktu nr 1 była obsesyjna. Rodzina i przyjaciele potwierdzą bez mrugnięcia okiem 🙂
Nie mogłam rzucić pracy, zaniedbać rodziny, ukrócić treningów (nabrałam apetytu na coraz lepsze wyniki). Więc…przycięłam sen. Ha! Najpierw do pięciu, aż w końcu trzech godzin na dobę.
To tak się da? Serio, sama byłam zaskoczona. Bez wspomagaczy typu kawa czy energetyki, jechałam na czystej adrenalinie. Noc w noc koczowałam, szukając odpowiedzi na niejasno zadane pytania 🙂 Szaleństwo, które odbiło się po kilku miesiącach na moich przedziwnych wynikach hormonalnych. Ups, jednak nie jestem cyborgiem. Lekarze mieli na to inne wyjaśnienie i po dłuuugich miesiącach zaczęłam oswajać się z trudną myślą, że Nadia będzie jedynaczką, czego nigdy nie miałam w planach…
3. NIE PCHNĘŁAM BLOGA DO PRZODU
Choć wiem, co mogłabym zrobić – zwyczajnie nie tknęłam tego palcem. Nie dlatego, że mi nie zależy. W końcu wpakowałam w to miejsce nieprzyzwoitą ilość godzin wyrwanych gdzieś między pędem stolicy a maratońskim treningiem. A mimo to zabrakło mi odwagi i konsekwencji, żeby ambitnie poszukać nowych czytelników, nawiązać znajomości, poszerzyć zasięg. Tym bardziej się cieszę, że wciąż Was przybywa i OGROMNIE Wam dziękuję za obecność 🙂 Jesteście twardziele!
4. DAŁAM CIAŁA NA PÓŁMARATONACH
Po zaskakująco szybkim maratonie w trudnych warunkach (Malta) dobra połówka powinna być formalnością (lekcja nr 15359: w sporcie NIC nigdy nie jest formalnością).
Trener zaproponował mi prowadzenie na 1:32, a ja…wylądowałam w łóżku z czymś na kształt anginy, co trwało dwa dni, ale cofnęło mnie o długie minuty. Tydzień później wymęczyłam 1:35, a każdy kolejny półmaraton tego roku był spektakularnie gorszy od poprzedniego. OK, pogoda nigdy potem mi nie sprzyjała, ale gdy dobiłam do 1:43 wnerwiłam się tak bardzo, że rzuciłam swoimi rzeczami po szatni i tym sposobem zgubiłam gdzieś nowiutką czapkę z daszkiem 😉
O tym, jak bywało ciężko, doskonale mówi to “przepiękne” zdjęcie z połówki w Czechach. Podejrzewam, że gdyby nie tłum sanitariusze wyłapaliby mnie i siłą ściągnęli z trasy, tak nieciekawie wyglądałam 😉
YEAH. WZLOTY.
1. ŻYŁAM NA WŁÓCZYKIJA
Dręczyła mnie myśl, czy Warszawa jest NAPRAWDĘ moim-naszym-miejscem do życia i każdy wyjazd był jak fala świeżego powietrza. Nieeeważne, czy to akurat totalny spontan w ciemno gdzieś po Polsce, czy wyhaczony w necie tani lot po Europie. Bilans na 2017 to 11 odwiedzonych państw i tyle małych wypadów, że nawet ich nie policzyłam 🙂
2. …I Z NOSEM W KSIĄŻCE
Maniakiem książek byłam zawsze, ale przechodziłam różne fazy. W tym roku dbałam o dokarmianie tej zajawki jak należy i średnio czytałam po 4 pozycje na miesiąc. O tym, jak pomógł mi w tym czytnik pisałam już nieraz (dlaczego warto zdradzić papier z Kindle?). Dojazd autem zmieniłam na ciasny bus, czytałam w wannie po treningach w paskudnej pogodzie i wieczorem czekając, aż mała zaśnie, a na bieganie brałam audiobooki i wreszcie przestałam oszukiwać z ilością km w 1szym zakresie 😉
Jeśli lubicie ten temat, wpadajcie do książkowego działu na blogu. Od jakiegoś czasu nie dodaję miesięcznego zestawienia, ale jeśli macie ochotę na come back, dajcie znać.
3. …ZNOWU TEN SPORT 🙂
Życiówki! Wisienki na torcie. Za te treningi po pętli, która kompletnie się już znudziła, za wstawanie o świcie, gdy inni jeszcze śpią. W 2017 poszły wszystkie. Maraton w 3:23, połówka w 1:35, dyszka 42:30, piątka 20:30. Do tego dwa spontaniczne triathlony zakończone podium, w tym jedno wywalczone jak nigdy, kiedy to musiałam…przepłynąć 1,5km z zamkniętymi oczami (hit, tutaj więcej). I choć triathlonistką (amatorką) nigdy nie zostanę, przez najbliższe 1,5 roku będę mieszkać w mekce tri… To znaczy, że wbrew wszelkiej logice, którą pewnie powinna się kierować przyszła matka trójki dzieci rozglądam się za szosą, trenażerem i nieśmiało patrzę na kalendarz tutejszych zawodów 😉
Na podium wylądowałam 12 razy, choć nie każdym z tych “razów” się jaram – wszystko zależy, jaka była konkurencja 🙂 Stąd większą czułością darzę czasy netto niż puchary. Zrozumiałam też na sobie, jak działają konkretne jednostki treningowe i dużo pojęłam w temacie odżywiania w sporcie. W ramach akcji Lekka Redukcja udało mi się zrzucić z tłuszczu 2,5kg, po czym… zaszłam w ciążę i nie zdążyłam się przekonać, jak się lata z mniejszym obciążeniem 🙂
4. I WYPOCINY!
Wiernie się go uczepiłam, tego pisania. Gdy zaczęłam dostawać coraz więcej propozycji na pisanie dla kogoś – postanowiłam odmawiać, żeby czas, a raczej jego resztki, przeznaczać dla Was i dłubanie “na swoim”. O tym, czy to naiwność, czy dobry wybór, jeszcze się przekonam 🙂 W tym roku zrobiłam też kurs literacki w Maszynie do pisania i przeczytałam sporo o pisarskim warsztacie. Moje marzenie o książce jest jeszcze odległe, ale wciąż żywe 🙂
5. I HIT: ODKŁADAŁAM NA MIEJSCE
To żadna metafora, lecz jeden z moich banalnych, ale absolutnych sukcesów 2017 roku 🙂 Nareszcie udało mi się przepędzić doprowadzający mnie do szału nawyk odkładania rzeczy gdzie popadnie. Szukanie ich zjadało mi czas i nerwy. I z hukiem przeszło do przeszłości 🙂
6. AŻ W KOŃCU NADESZŁA JESIENNA REWOLUCJA
To się dzieje! Piszę do Was z Boulder w Colorado, gdy podniosę wzrok znad kompa widzę Góry Skaliste za oknem, a raz na jakiś czas czuję wiercące się bliźniaki 😉 Chciałam rewolucji, mam ją podwójnie i na dwa sposoby. O takim zwrocie akcji mogłabym jeszcze w sierpniu tylko pomarzyć. Wniosek: naprawdę uważaj, o czym marzysz 🙂
Tak zamykam 2017. Tych upadków i czarnych myśli było dużo więcej, niż pozytywnych zwrotów akcji, więc 2018 to wielkie pole do popisu. I tego Wam właśnie wszystkim życzę – żeby dobre, jak w każdej bajce, wygrało ze złym 🙂 Genialnego roku!
Comentários