OPOWIADANIE. La wina, część 2.
Jeśli nie czytałeś 1szej części, zajrzysz najpierw TUTAJ.
(…) Mijały zimne minuty. Śnieg ciskał płatki w unieruchomionych ludzi jak chciał. Wiktor wyciągnął kieszonkową lornetkę, którą zawsze nosił w pracy w kieszeni kurki. Przygotowany, czujny, przewidujący – taki nie był wcześniej, lecz taki się stał. Wypatrywał jaskrawej kurtki Ady niepewny, czy szukać jej na wyciągu, a może już na stoku. W końcu namierzył ją, gdzieś na ¼ długości całej kolejki. Długa kita loków wystawała spod białego kasku i sięgała aż do oparcia. Obok niej siedział chłopak z deską przyczepioną do lewej stopy. Pozostałe cztery miejsca były puste.
Jego drętwiejące z bezruchu ciało rozgrzało się nagle jak od pieca. Na kasku chłopca zobaczył znajomą naklejkę snowboardowego klubu z zezowatym królikiem i krzywym napisem flybunny.
Ujrzał wszystko na nowo: zimno i niebezpieczeństwo. W tym momencie tylko on wiedział, jak wielkie.
Wpiął narty. Musiał ich uratować.
* Wiktor wybrał ostatni numer. Tym razem usłyszał głos Ady dość wyraźnie. – Jeszcze na nas poczekasz, utknęliśmy na wyciągu! – widział przez lornetkę, jak kobieta rozgląda się i macha w powietrzu nartami. Chłopak pochylał się i Wiktor obstawiał, że przeglądał coś na komórce. Nie dostrzegł w tym obrazku żadnego strachu. A może tam był, zaburzony przez odległość i sypiący śnieg? – Musicie oszczędzać baterię. Schowajcie komórki. Odbieraj tylko ode mnie. – Spokojnie, przecież zaraz to naprawią. – Czy ty nie widzisz, co się dzieje? Jesteście unieruchomieni na mrozie! Skąd wiesz, ile to potrwa?! – Przecież to nowoczesny ośrodek, wszędzie są ludzie. Na pewno zaraz ruszymy. Co się dzieje? Straszysz mnie! – Jeszcze zadzwonię. Schowaj telefon do wewnętrznej kieszeni, śnieg może go uszkodzić.
Rozłączył się, nie czekając na jej odpowiedź. Widział w oddali, że Ada i jej syn zwracają się ku sobie, pewnie rozmawiali. Serce agresywnie pompowało mu krew do siatki żył. Spojrzał ostatni raz na krzesełka kiwające się na alpejskim wietrze, zsunął gogle na oczy i odepchnął się kijkami mocnym ruchem.
* Z wprawą odpiął narty i wbił je w zaspę przed sterownią. Wpadł do środka z impetem, drzwi stuknęły o ścianę. – Co się dzieje? Czemu to tak długo trwa?! – zapytał po angielsku Włocha, który siedział, odsunięty od komputera, opierając śniegowce na biurku. Na dużym ekranie Wiktor zobaczył ujęcia z kilku kamer: przytuloną starszą parę w rosyjskich czapkach, grupę nastolatków, którzy gestykulowali, wyraźnie rozbawieni, małą dziewczynkę, pocierającą ramiona dłońmi w za dużych rękawiczkach. Włoch zerwał się z miejsca, wyraźnie zirytowany. – Un fallimento! – krzyknął, po czym dał mu do zrozumienia, by wyszedł. – Go out! Out!
Nie było szans na porozumienie. Musiał działać sam.
Gdy wybiegł na dwór, spojrzał na zegar pokazujący temperaturę. -7 stopni. Kalkulował w głowie: minuty, godziny, temperaturę odczuwalną powietrza, spadającą temperaturę ciała. Analizował to setki razy. Adrenalina panoszyła się pod jego kaskiem.
Na stoku nie było paniki. Tylko dlatego, że nikt nie wiedział tego, co on. Krok 1. Drętwienie. Krok 2. Irytacja. Krok 3. Zaburzenia poczucia czasu. Irracjonalne zachowanie, dziwne ruchy, plączący się język. Zobojętnienie. A potem już prosta, zimna droga do…
Zrobiło się płasko. Zmienił ruch na łyżwowy. Czuł, jak poci się pod kurtką. Wziął telefon i przełączył go na tryb głośnomówiący. – Ada? Trzymacie się? – Robi się trochę zimno. Wiesz coś? – Awaria. Będę u was niedługo. Jak Marcin? – Zniecierpliwiony. Też byś był, gdybyś wisiał w powietrzu zamiast jeździć. – Powiedz mu, żeby nie pocierał dłoni. To mu zrujnuje skórę, jeśli ma zmarznięte ręce! – Jest ciepło ubrany. Nie narzeka. – Musicie się ruszać. Zdejmijcie deskę i narty. Zaczepcie je o krzesełko. – Ale przecież… – Rób, jak mówię! Czy ty nie rozumiesz, że jak tak dalej pójdzie, to wy tam… – Przestań! Przesadzasz, straszysz nas! Na nic nam twoja panika! – Kurwa, jaką ty jesteś matką, że…
Odpowiedział mu przeciągły sygnał. Nie był zaskoczony, kobieta nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Pieprzone zimno mieszało fakty z wyobrażeniami i przestawiało wewnętrzne poczucie czasu. Ada widziała tylko wycinek; zaspy świeżego śniegu kilka metrów pod butami narciarskimi, plecy tych, którzy utknęli kilka metrów przed nią, marudnego syna. On wiedział więcej. Również to, co ich czeka, jeśli nie będzie działał.
Byle szybciej.
* Wbiegł od tyłu do pensjonatu przy stoku, tłukąc sztywnymi butami narciarskimi o podłogę. Dopadł pierwsze drzwi i uderzył w nie pięściami. Otworzyła przestraszona dziewczyna w narciarskich spodniach i golfie. – Posuń się! – krzyknął do niej, robiąc krok ku wejściu. Drzwi trzasnęły mu przed nosem. Zaklął. Spojrzał na zegarek. Wskazówki biegały zbyt szybko. Wyjrzał przez okno na korytarzu. Kolejka nadal stała. Krajobraz zamarł jak w stopklatce. Stok był wyludniony, a jedyni obecni znajdowali się kilka metrów nad ziemią.
Musiał zdobyć koc. – 7 stopni zmieni się zaraz w odczuwalne -15. Efekt windchill gwarantował dodatkowe kilka stopni niżej.
Walił pięściami w kolejne, ciężkie drzwi, ale odpowiadały echem. Czuł znajome piłowanie głowy. Próbował sobie przypomnieć, czy coś tego dnia jadł. Na pewno chciał się napić espresso…
Dopadł znajomych drzwi swojego pokoju. Zerwał z łóżka gruby pled i zwinął go w rulon, żeby zmieścił się do plecaka.
Sięgnął do szafy, ale stała w niej tylko podróżna walizka i deska do prasowania.
Oblało go zimno, a potem gorąco. Pamięć podsunęła mu obrazek z dnia wcześniej, gdy zdjął plecak w narciarni, żeby strzepać z niego warstwę śniegu. Był zamknięty w drugim skrzydle pensjonatu.
Nie miał czasu na zbędne ruchy.
Działać. Wiedział, że czas w górach mija nierówno. Im później, tym krótsze i ważniejsze są minuty.
Wepchnął wełniany rulon pod kurtkę i wybiegł na oślepiający śnieg.
* Gdy Wiktor drapał się coraz wolniej pod górkę, koc grzał mu płuca. Z każdym przekleństwem do ust wpadały mu mokre płatki. Lewa, prawa, szedł wzdłuż wyciągu, wycinając na śniegu zygzaki nartami.
Słyszał różne języki. Te, które rozumiał, pytały go o sytuację – czasem z wściekłością, czasem z błaganiem. Szedł, wpatrzony w śnieg. Późno zorientował się, że świst, który słyszy to już nie wiatr, lecz jego ciężki oddech.
Podniósł głowę i ujrzał ich już wyraźnie, przysuniętych do siebie. Ada obejmowała chłopca. Zarejestrował, że posłuchał jego rady i odpięła deskę syna, by mógł swobodniej ruszać nogami. Na widok czarnego kasku chłopca i naklejki z zezowatym królikiem odzyskał siły i zaczął biec.
Krzyknął jej imię. Odwróciła się i pomachała. Odniósł wrażenie, że była zaskoczona. Przecież mówił, że po nich przyjdzie! Myśl, że hipotermia mogła już namieszać w jej reakcjach, dopompowała mu nową porcję adrenaliny.
Wypiął narty kijkami i wbił je w zaspę. Wespnie się po ratunkowej drabinie na słupie, by przekazać im koc. Kupi dodatkowy czas, zanim do akcji ruszą strażacy i ratownicy, być może helikoptery.
Ile godzin im to zajmie? Ile mogło być tu osób? Dodawał przepustowość wyciągu do średniej utraconej temperatury ciała, mnożył przez prędkość wiatru i dzielił przez ilość dobrze przespanych ostatnio godzin.
Nie dziel przez zero – podsunął mu zmęczony mózg. Wiktor spojrzał w górę i mozolnie rozpoczął wspinaczkę po oblodzonej drabince.
– Maks! – krzyknął, lecz chłopiec nie zareagował. – Boże, Wiktor, co ty robisz?! – usłyszał krzyk Ady – Błagam, zejdź! To szaleństwo, przecież za chwilę…
Wiatr połknął ostatnie słowa. Instruktor nie był jeszcze nawet na połowie wysokości, gdy stopa w sztywnym bucie odjechała mu ze śliskiego przęsła. Na krótką chwilę zawisł nad stokiem, trzymając się drabiny tylko dłońmi. A potem wyciąg zgrzytnął i wzdrygnął się, jak z zimna, po czym powoli ruszył do przodu.
Gdy Ada otworzyła usta, Wiktor otworzył palce i runął w dół.
* Pokój pachniał imbirem. Ktoś zaparzył jego ulubioną herbatę, pewnie żona. Rozmowa docierała do niego w strzępkach. Był pewny, że już może pracować…- kobiecy głos. Za wcześnie…przecież trauma… – kto to mówi? Wszczął panikę…- kto to mówi? Nie działał zaledwie kilka minut, dzieciaki się poplątały nartami…– kto to mówi? Upierał się, że musi tu wrócić, odkąd Maks…- znów żona. Na ostatnim słowie załamał się jej głos.
Leżał pod wełnianym kocem, a fakty przygniotły go po raz tysięczny jak pieprzona lawina. La Carosella 2500. Jego wina. Ścigają się z Maksem, tylko trochę poza trasą. Zezowaty królik na jego głowie ucieka między drzewami. A potem zimno pożera już wszystko.
————————————————————————-
Podobało Ci się? A może ani trochę? Twoje “nie lubię” jest lepsze niż cisza 🙂
Do przeczytania!
N.
Ostatnie posty
Zobacz wszystkie….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak...
Wsunęła stopy w buty i poleciała nosem prosto w dywan. – Mamo! Są złączone, złączone, złą…… – rozpacz razy milion. Wybiegłam jak z...
Comments