HU-HU-HA! Zimę trzeba kochać!
Mróz jak cholera. Biegnę pierwszą połowę trasy. Zimno, ale przynajmniej z wiatrem. W głowie układa mi się tekst o tym, jak podłe może być bieganie w mieście, a już zwłaszcza w m.st. A potem zawracam, prosto w opór wiatru, wprawiając w jako-taki ruch moje zamarznięte nogi, ciężkie już jak u słonia. Miał być bieg progowy, a nie takie ślimaczenie. I kiedy wściekam się, że znów coś jest NIE TAK, trafia mnie Myśl Pozytywna. Jak miło. Pozostałe cisną się już za nią w kolejce, a pointa jest taka: ZIMĘ TRZEBA KOCHAĆ!
No to mamy temat do rozmów w windzie. Nie jest już nawet zimno, po prostu piiiizga (czy to przekleństwo? 😛 )! Rozpieszczeni wysokimi temperaturami, trzymaliśmy zimowe ciuchy gdzieś w czeluściach szafy, a tu ATAK. Nie patrzę nawet na prognozę pogody, bo wszystko mówi mi FB i Instagram. HU-HU-HA! Takie czasy. Złapała nas prawie-że rosyjska zima. Czekamy jeszcze w Wwie tylko na porządny śnieg, chociaż te pierwsze kilka cm już starczyło, żeby wzbudzić zachwyt mojej małej, ale sankami to mogłabym co najwyżej drapać chodnik 🙂
Bo chciałabym zauważyć, że w książeczkach dla dzieci ON JEST (ten śnieg). I bałwany. A Mikołaj ma zmrożoną brodę. Halo!! Ja chcę ZIMĘ! Taką normalną. Z niskimi temperaturami i tonami śniegu. I przysięgam, że nie będę na nią narzekać. Cztery różne pory roku to przecież coś genialnego. Kolory, temperatury, rytuały, cudownie, no! Jak mam się cieszyć pierwszymi wiosennymi promieniami, jeśli najpierw mi porządnie nie zmarzną cztery litery w zimie? Się nie da. Zimę trzeba KOCHAĆ! I ja ją kocham miłością szczerą, choć rozżaloną, że śniegu prawie-że-brak.
Żaden ze mnie oryginał i najbardziej uwielbiam ją w górach. To taki set doskonały, jak polskie morze i lody świderki (z roku na rok jakby coraz gorsze, ale tradycji musi stać się zadość :P). Marzy mi się już śmiganie w dół stoku, takie ze śniegiem pukającym w gogle. Marznięcie na wyciągach. I znów śmig. Na koniec klasyka – rozpalający od środka grzaniec w jakiejś przypadkowej karczmie. A po drodze do chatki samotny oscypek z żurawiną, z wbitym małym, plastikowym widelcem.
Dobra jest też zima domowa. Wtedy „na zewnątrz” i „wewnątrz” to autentycznie dwa różne światy. Dom odcina od wszystkiego: niskich temperatur, podmuchów wiatru, śniegu topiącego się na włosach. I wymienia je na falę ciepła już od progu, jedną warstwę ciuchów zamiast trzech + i kuchenną szafkę pełną różnych herbat, kaw czy ziół.
Mniammmm. Kubek gorącej mięty albo kawy zbożowej. Świąteczna herbata z miodem, cytryną, pomarańczą, imbirem, goździkami… To nie ma prawa smakować dobrze latem. Mniammm. Domowe ciasteczka o wybitnie nieregularnym kształcie. Dyniowe z korzennymi przyprawami na ten przykład.
Zima to też najlepsza pora roku na otulanie i przytulanie. Podobno 4 dawki dziennie wystarczą, aby przeżyć. 8 – zachować zdrowie, a 12 – żeby się rozwijać („Zrób to o czym marzysz”). Miło jest się wtulić nie tylko w mężczyznę/kobietę, ale też ciepły szlafrok, gdy poranek jest ciemny, zimny i podły albo w gorącą pianę podczas kąpieli… W moim ulubionym wydaniu – z książką lub dwiema, szklanką zimnej wody albo, w wersji premium, lampką wina i jakimś babskim olejkiem, którym gardzi mój mąż.
I lubię też wtulenie w ten z trudem zdobyty skrawek kołdry, żeby poczytać sobie choćby kilkanaście stron książki z latarką w ręce, jak za dawnych czasów. Kiedyś po to, żeby rodzice nie zwęszyli, że nie śpię. Teraz – żeby nie świecić w oczy małej N, która od jakiegoś czasu uparcie żąda przeprowadzki z jej pokoju do naszego w drugiej połowie nocy.
Aaa, i jeszcze coś. Basen! Przyjść na basen w kurtce, czapce itd., żeby po kilkunastu minutach (a panowie: po kilku 😛 ) paradować w samym kostiumie. Lato mnie pływacko rozleniwia. Za to zimą sprawa jest prosta. Ładuję się do wody, trzaskam długości crawlem, wychodzę, dziękuję, było przemiło!
A jeśli jeszcze się czasem zabłąkam na saunę… To nigdy, nigdy nie będzie tak przyjemne, klimatyczne i ZDROWE , jak zimą.
Na czym to ja skończyłam….?
Mróz jak cholera. Biegnę pierwszą połowę trasy. Hu-hu-ha, zimno!!! Mam dwie warstwy legginsów, a nogi i tak weszły na dobre w tryb slow motion. Ćwiczę teraz co najwyżej charakter, bo na pewno nie wytrzymałość. A przynajmniej nie w takiej formie, jaką sobie zaplanowałam…:-P Bach, Jedna Pozytywna Myśl: nareszcie zima. Druga: niedługo będzie biało, musi!! Potem: jeszcze kilka miesięcy i będę pomykać w krótkich portkach. I marudzić, że mi gorąco 🙂 I jeszcze: jak się rześko oddycha! Inhalacja za darmo! No i do tego: lepiej – 15 niż +35!
Polska pogoda jest zmienna jak kobieta, i równie cudna 🙂
Wiosną pączki drzew i kolory jak z obrazka. Latem tony owoców zalane słońcem. Jesienią rude i złote lasy. Zimą śnieżne widoczki jak z reklamy ptasiego mleczka.
Taką zimę trzeba kochać, a nie na nią sapać!
Napisałam to ja, na stojąco, w połowie już ubrana do biegania, w połowie po domowemu, mieszając lewą ręką szpinak 🙂
Hu-hu-ha! 😛
Comments